Krótko i na temat, bo jest to rzecz, jaka mnie po prostu złości.
Gdybym wierzył w kłamstwo dlatego, że nie miałbym dostępu do prawdy byłby usprawiedliwiony. I oszukany.
Gdybym wierzył w kłamstwo dlatego, że miałbym dostęp do prawdy a nie chciałbym jej poznać byłbym tylko leniwy.
Gdybym jednak wierzył w kłamstwo mimo, że znałbym prawdę byłbym li tylko żałosnym człowiekiem o złej woli.
Gdybym znał prawdę a mimo to wolał propagować kłamstwo byłbym wyłącznie pospolitym krętaczem i manipulantem.
Znacie już fakty i nie mam zamiaru ich przytaczać w tej notce – nie była planowana żadna interwencja Sowietów w 1981, towarzysz Jaruzelski chciał zachować władzę i dla osiągniecia tego celu nie wahał się przed niczym łącznie ze zbrodnią zabójstwa.
Towarzysz Jaruzelski przed żadną interwencją nie chronił Polaków i nie działał w żadnym stanie wyższej konieczności, która pozwalałaby nazywać stan wojenny mniejszym złem.
Wierzyłem w to kiedyś - dopóki nie znałem faktów. Jak mógłbym wierzyć w to teraz? Kim musiałbym być, aby wierzyć w to teraz?
Tylko człowiekiem złej woli. Oszustem intelektualnym. Manipulantem. W ostateczności - kaleką umysłową niezdolną już do przyswojenia nowych faktów.
Powtarzałbym w nieskończoność te wszystkie zdania w trybie przypuszczającym – a gdyby jednak Moskwa…
Dlaczego mógłbym to robić? Musiałbym mieć co najmniej dwa istotne powody:
- stałem po tamtej stronie i popierałem polskich towarzyszy
- jestem beneficjentem ustroju legitymizowanego przez ustalenia dokonane przy Okrągłym Stole.
Możliwe są, oczywiście i inne powody, ale jakoś tak dziwnie się to wszystko ze sobą łączy: ten, co broni emerytur funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa to i broni towarzysza Jaruzelskiego…
Oczywiście to są tylko przypadki albo zbieg okoliczności i nie wyciągajmy pochopnych wniosków, prawda?
Przecież wiemy, że „gdyby nie stan wojenny to od 1981 roku rządziłby Kaczyński”…