Zamki na Piasku Zamki na Piasku
1251
BLOG

Holandia - twierdza katolicyzmu i wierności Rzymowi

Zamki na Piasku Zamki na Piasku Polityka Obserwuj notkę 5

Wprawdzie dziś to brzmi niewiarygodnie, ale było to prawdą: Holandia w połowie XX wieku była „prawdziwą twierdzą tradycjonalizmu i wierności Rzymowi" („Raport o stanie wiary" J. Ratzinger). W 1950 r. katolicy stanowili 40 proc. mieszkańców państwa, ale ich przynależność religijna przenikała niemal wszystkie sfery życia. Ten mały kraj miał wówczas największą liczbę powołań kapłańskich na świecie. Aż 11% wszystkich misjonarzy katolickich w świecie było holenderskimi obywatelami.

Ale to zmieniło się, zmieniło się tak dalece, że w 2002 roku holenderska minister zdrowia podpisując w Wielki Piątek a więc dniu ukrzyżowania Chrystusa ustawę o eutanazji pozwoliła sobie na sparodiowanie ostatnich słów umierającego mówiąc: „Dokonało się”. Wymowna symbolika.

Ale czym została wywołana taka zmiana?

W 1966 roku w Rotterdamie rozpoczął się trwający przez 4 lata synod duszpasterski, który zdominowali postępowi teolodzy katoliccy – działający w duchu II Soboru Watykańskiego a przede wszystkim w duchu modernistycznym. Najważniejsze z ich punktu widzenia było dostosowanie nauki Kościoła do współczesnego świata. Toteż nie rozprawiano nad tym jak szerzyć Ewangelię, ale nad emancypacją, dialogiem, pluralizmem i tolerancją. Idee liberalne zawładnęły na tyle uczestnikami synodu, że już w jego trakcie – w 1968 roku - odrzucono encyklikę Pawła VI „Humanae vitae” poświęconą miłości małżonków i odpowiedzialnej prokreacji oraz nierozerwalności małżeństwa. Dwa lata wcześniej Episkopat holenderski wydał „Katechizm dla dorosłych” w którym zmienił wiele elementów doktryny katolickiej (m.in. naukę o grzechu pierworodnym, rzeczywistej obecności Chrystusa w Eucharystii, prymacie papieskim). W roku 1969 sprawa była w zasadzie zakończona - synod ogłosił Deklarację niepodległości wypowiadając Rzymowi posłuszeństwo Kościoła katolickiego w Holandii w sprawach moralnych. Kapłanie zostali zsekularyzowani a świeccy (tzw. pracownicy pastoralni – mężczyźni lub kobiety) zaczęli pełnić funkcje kleru – przewodniczyć nabożeństwom, chrzcić, wygłaszać homilie itp. używając szat paraliturgicznych. Podział między sacrum a profanum przestał istnieć. Dzieło zostało dokończone przez katolicki, ale już tylko z nazwy, Ruch 8 Maja, który domagał się całkowitego dostosowania katolickiej etyki seksualnej do aktualnie obowiązującej w społeczeństwie i demokratyzacji Kościoła a zatem zniesienia hierarchii i zakazania nauczania przez biskupów a także ustalania prawd wiary w ramach dialogu. Ruch został przyjęty entuzjastycznie, co nie jest dziwne, przez holenderskie media w których głoszono, że oto narodził się Kościół przyszłości i on właśnie będzie powiewem świeżości i duchem młodości. To był rzeczywiście prawdziwy powiew a nawet huragan i tajfun w jednym  – dziś do Holandii przyjeżdżają misjonarze. Kościół jest wprawdzie bliżej ludzi, ale coraz dalej od Boga i Ewangelii. I coraz mniej w nim ludzi.

To takie postsoborowe aggiornamentodoprowadzone do samego końca. Właściwe dlaczego się dzieje? Moja odpowiedź jest bardzo prosta: załóżmy, że lubimy wino francuskie Bordeaux Supérieur Prestige Chateau de Bonhoste. Dopóki jest tym, czym jest dopóty jest winem z Bordeaux. Nam smakuje. Innym nie. Ale, gdy zostanie ono zmieszane z niewielką ilością wódki, rumu czy piwa wówczas przestaje być winem z Bordeaux. Definitywnie i na zawsze. Polubić może go już tylko alkoholik.

Kościół, który pragnie iść z duchem czasu i mizdrzyć się do świata jest zawsze, wcześniej czy później,  stanie się nieatrakcyjny. Bo jeżeli Kościół chce oferować dokładnie to samo, co świat wokół niego to taki Kościół nie jest w dłuższej perspektywie nikomu potrzebny. Kościół powinien otwierać się na świat w takim tylko sensie w jakim dzięki takim działaniom może świat otwierać na Ewangelię nie tracąc nic z jej przesłania.

To, co w historii dotyczącej Holandii jest pouczające:

- Kościół upadł wskutek działań prowadzonych od wewnątrz kościelnej hierarchii w Holandii a nie wskutek tego, że świat jest liberalny.

- Rzym, wskutek reform II Soboru Watykańskiego, nie podjął właściwego działania, aby osądzić postępowanie niektórych holenderskich hierarchów jako postępowanie heretyków.

Dlatego uśmiech papieża Franciszka na okładkach „Time” czy „Rolling Stone” mnie nie cieszy. Świat zachwyca się papieżem. Im mniej ma wspólnego z Kościołem to tym bardziej jest zachwycony. Nie dziwi mnie to zupełnie. Ja, jako katolik, zachwycam się mniej. Świat pokochał to „Dobry wieczór” po wyborze J. Bergoglio na papieża i „Dzień dobry” na Anioł Pański. Ale ja nie. „Bóg nie obawia się nowości” – mówi papież. Ale co to znaczy?

Tym, czym mnie nowy papież zaszokował, o ile jest to prawda a ja cytuję za Christopherem A. Ferrarą to słowa, jakimi zwrócił się do nowo mianowanych biskupów: “Błagam was, byście nie ulegali pokusie zmieniania ludzi. Kochajcie ludzi, których Bóg wam powierzył, nawet kiedy «popełnili ciężkie grzechy», nie zanudzając ich naleganiami, by «zwracali się do Pana» o przebaczenie i nowy początek, nawet kosztem odrzucenia waszych fałszy­wych wyobrażeń o Bożym obliczuczy wła­snych fantazji na temat tego, jak doprowadzić ich do komunii z Bogiem”. „Nie ulegali pokusie zmieniania ludzi”. „Nie nalegali by zwracali się do Pana”. A co to są za słowa?

Zdecydowanie nie podoba mi się atencja, jaką darzy nowy papież niemieckiego kardynała Waltera Kaspera nazywając go „wielkim teologiem”. Ta nowomowa duchownego z Niemiec, że Kościół potrzebuje więcej różnorodności – jakby już nie było dość tego wielkiego dziwactwa, jakim jest ekumenizm i wielkie przepraszanie wszystkich wokół: od judaizmu po zielonoświątkowców. Misją Kościoła nie jest dialogowanie – jest jasno napisane w Ewangelii: „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu! Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony”. Ale to zbyt radyklane – czyż nie?, chociaż papież często mówi o rewolucji i nawołuje do robienia rabanu. Ta nowomowa W. Kaspera, że Kościół potrzebuje nowej etyki seksualnej. To, co zamieszczane jest w niemieckiej sekcji Radia Watykańskiego przez jezuitę M. Lintnera: ukazał się artykuł o nowej etyce seksualnej Kościoła zilustrowany zdjęciem dwóch całujących się kobiet. Oto inna rzecz: pasuss przygotowany przez arcybiskupa włoskiego Bruno Forte, który został zaprezentowany podczas synodu biskupów poświęconego rodzinie: „Homoseksualiści posiadają dary i zdolności, które mogą ofiarować wspólnocie chrześcijańskiej: czy jesteśmy w stanie przywitać tych ludzi, gwarantując im braterskie miejsce w naszych wspólnotach? Często chcą się oni spotkać z Kościołem, który jest dla nich przyjaznym domem. Czy nasze wspólnoty są w stanie to zapewnić, akceptując i doceniając ich orientację seksualną bez naruszania katolickiej nauki dotyczącej rodziny i małżeństwa?” Akceptacja nie wystarczy. To trzeba docenić.

Komentarz papieża: „Nie można zawsze pozostawać zamkniętym w swoim systemie, trzeba zawsze otwierać się na niespodzianki Boga”. Ale może i warto powiedzieć przy tej okazji, że Franciszek I sekretarzem generalnym w/w synodu mianował nie kogo innego właśnie jak arcybiskupa Forte.

Bóg nie obawia się nowości” – jak mówi papież Franciszek – a ja dodam, że Bóg nie obawia się niczego, ale katolicy mogą obawiać się swego papieża.

I aby było jasne – nie uważam, że jest niewłaściwe, że Franciszek I spotyka się z homoseksualistami („New Ways Ministry”) i ateistami. To jest właściwe. Chrystus też spotykał się z celnikami. Ale ciekawe kto kogo ewangelizuje? W środowiskach LGBT mówi się o „efekcie Franciszka” a zatem otwarciu się na homoseksualistów. Ostatnio biskupi na synodzie o jakim wspominałem wcześniej uznali, że „Nie ma absolutnie żadnych podstaw do uznania, że związki homoseksualne, są w jakikolwiek sposób podobne lub nawet odlegle analogiczne do Bożego planu dla małżeństwa i rodziny”. A więc wszystko po staremu – czyż nie? A jednak do wymaganych 2/3 (większość kwalifikowana - 120 głosów), aby przyjąć inne, przeciwne stanowisko zabrakło 2 głosy (podaję za „Rorate Caeli”). A więc tak daleko już to poszło w twierdzy tradycji.

Kościół albo pozostanie wierny doktrynie albo go nie będzie a w jego ostaniu się w trudnym dla niego czasie nie pomoże ani bratanie się ze światem i dostosowanie się do jego zasad jak i argentyńskie msze Pinokia czy tanga. Świat oferuje lepszą rozrywkę.

Oczywiście ja mogę błądzić w swoich ocenach – to możliwe – ale cała ta sytuacja ze współczesnym Kościołem przypomina wyprawę Krzysztofa Kolumba do Indii nowym szlakiem: odkrył nowy kontynent a skończył życie nie będąc (przypuszczalnie) świadomy, że tego dokonał i uważał, że znalazł nową drogę do Indii. Jeszcze krócej: był pewien, że jest tam, gdzie chciał być mimo, że był gdzie indziej i daleko od celu. A to przecież tylko błąd nawigacji. Głupstwo w porównaniu z duszą.

Ustępstwa, wszystkie ustępstwa dokonane w dziejach świata, mają swoją nieubłagalną logikę. Zacząłem od Holandii i na niej zakończę: najpierw chodziło o eutanazję sensu stricto, potem zaczęła mieścić się w niej eutanazja osób cierpiących na zaburzenia psychiczne, obecnie uważa się, że prawo do eutanazji jest dyskryminujące, gdyż wymóg świadomej i dobrowolnej zgody ogranicza możliwość korzystania z tego prawa przez dzieci i osoby chore psychiczne, co tak naprawdę jest podyktowane jedynie chęcią legalizacji de iure tego, co jest de facto. Nie ma granicy a przecież chodziło o rzecz z pozoru dobrą.  

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka