Fala przedstawiania nas Polaków jako antysemitów a czasami współodpowiedzialnych za Holokaust płynie od kilkudziesięciu lat dość wartko a w ostatnich latach ma tendencję do tego, aby się wznosić i zatapiać rzeczywistą historię relacji polsko – żydowskich: im więcej lat upływa od krwawych zajść na ziemiach polskich tym bardziej Polacy mają unurzane ręce w żydowskiej krwi. Stajemy się podobni szekspirowskiej Lady Makbet – im bardziej próbujemy umyć swoje dłonie tym bardziej wydają się czerwone od krwi żydowskich ofiar. Ewolucja w myśleniu o nas samych – gdyby przyjąć za prawdę, że rzeczywiście jesteśmy narodem, który zamordował Żydów – prowadzi nas tak jak i przywołaną wcześniej Lady Makbet do obłędu samooskarżania się i duchowego samobójstwa.
To wszystko co napisałem prowadzi mnie do pytania: czy gdyby II Rzeczpospolita nie została zmieciona wznieconym przez państwo niemieckiego huraganem drugiej wojny światowej to zagłada Żydów miałaby miejsce? To jest właściwe pytanie choć ono jest z kręgu tych, które ocierają się o szkołę historii alternatywnej, której nie lubię.
Historia Żydów na ziemiach polskich zaczyna się w X w. a jeden z nich – handlujący słowiańskimi niewolnikami – sefardyjski kupiec z Tortosy (dzisiejsza Hiszpania): Ibrahim ibn Jakub w roku 966 zostawił pisemne świadectwo o państwie Polan rządzonych przez księcia Mieszka I. Różne od tego czasu aż do 1939 roku były losy Żydów w Europie, lecz nie sposób zauważyć, że już w XVI wieku w Koronie Polskiej znalazło swoje miejsce na ziemi 80% całej populacji żydowskiej. W 1933 roku w Polsce żyło 37% wszystkich europejskich Żydów. Różnie podają różne źródła historyczne, ale trudno znaleźć aż do czasu utraty przez Rzeczpospolitą Obojga Narodów niepodległości śladów jakiejkolwiek wrogości – zwłaszcza inspirowanej przez władze państwowe – do społeczności żydowskiej (wymienia się oczywiście – pogrom Żydów w 1407 roku w Krakowie, antyżydowskie zamieszki w 1564 roku w Poznaniu czy atak na getto żydowskie w 1664 roku we Lwowie). W latach 1918 – 1939 w II Rzeczpospolitej zostało zabitych wskutek zamieszek polsko – żydowskich nie więcej niż 300 Żydów a przecież musimy mieć świadomość, że w 1918 roku Żydów było 2,8 mln a w 1939 roku już 3,5 mln. Mówić można o incydentach zatem choć żydowscy historycy z upodobaniem używają słowa pogromy stosując to określenie nawet do zajść w Przytyku, gdzie nawet pobieżna analiza faktów skłania do tego, że były to konflikt między kupcami na targu a stroną, która jako pierwsza użyła broni byli Żydzi a konkretnie Szulim Chil Lesek członek nacjonalistyczno – religijnej partii Mizrachi zaś szerszy akt przemocy z użyciem kamieni, rewolwerów, kastetów i pałek został wykonany wobec polskich chłopów przez żydowskich kupców. Oczywiście nie można niczego bagatelizować, ale nie można też przejaskrawiać i wyolbrzymiać: liczba ofiar mówi nam jedno – to był nic nie znaczące lokalne zdarzenia, które ze względu na skalę nie mogły się przerodzić w chęć zagłady Żydów. Pamiętać też trzeba, że od samej chęci daleko jest do realizacji: utworzenia maszyny do zabijania. Wspomnieć wystarczy hasło – „Żydzi na Madagaskar” (chodzi o 70 tysięcy Żydów): źródło powstania tego hasła to wynik dyskusji pomiędzy polskim rządem a ministrem Francji Mariusem Moutetem z jakiej zrodził się pomysł przekazana w drodze cesji Polsce Madagskaru, który był wówczas francuską kolonią. Na to potencjalne polskie terytorium zamorskie w 1937 roku udała się polska delegacja a w jej skład wchodził też Leon Alter (kierownik wydziału do spraw wychodźstwa żydowskiego, który działał w Państwowym Urzędzie Emigracyjnym przy Ministerstwie Pracy i Opieki Społecznej) oraz żydowski inżynier rolnictwa Szlomo Dyk. Rzecz skończyła się na niczym. Oczywiście za chwilę ktoś może wypomnieć jako signum temporis antysemityzmu – getta ławkowe, ale nie byliśmy tu jedyni na świecie – to dość ważna informacja w kontekście trendu do wybiórczego spoglądania na rzeczywistość i wyjmowania z niej tylko tego co pasuje do argumentowanej tezy. Polski folklor miał swój stereotyp żydowskiego Judasza a żydowski folklor w dniu święta Purim swojego Hamana, którym stał się ksiądz w sutannie a potem wynajmowany chrześcijański parobek, którego żydowskie pospólstwo lżyło i okładało kijami. Z tego jednak powodu Polacy i Żydzi nie rzucali się do gardeł i nie myśleli o wzajemnej eksterminacji.
Gdy patrzę na dzieje Żydów w Polsce – to na tyle ile znam historię mojej Ojczyzny – powiedzieć mogę z czystym sumieniem jedno: dopóki tam, gdzie mieszkali Żydzi rozciągała się władza czy to polskiego króla czy polskiego prezydenta dopóty społeczeństwo starozakonnych żyło bezpiecznie.
Tym samym zmierzam do sedna: my Polacy – jeżeli taka nasza wola i ochota – możemy wyciągać na światło dzienne czarne karty naszej historii, ale jest ich tak niewiele, że tylko człowiek o złej woli lub człowiek nie posiadający wiedzy może chcieć przypisać nam to, co wzbiera dziś falą kłamstwa zgodnie z którą godzimy się widzieć nas samych jako współsprawców Holokaustu.
Jakże wielu w ostatnich latach pytało nas: dlaczego nie uratowaliście więcej Żydów z pożogi II wojny światowej? A dlaczego nikt nie zadaje pytania: dlaczego nie mogliśmy zapobiec śmierci 3 mln. Polaków w tym samym czasie? Czy byliśmy w stanie zapobiec eksterminacji całych wsi przez niemieckich żołnierzy za pomoc udzieloną polskich partyzantom? Czy mogliśmy zapobiec egzekucji zakładników na ulicach polskich miast? Może to jest odpowiedź na pytanie pierwsze: bo nie było suwerennego państwa polskiego.
Być może rzeczywiście danina krwi polskiej dla ocalenia narodu żydowskiego była zbyt mała – nie mnie to osądzić, gdyż nie żyłem w tamtych czasach. Piszę być może – gdyż na tyle na ile znam i rozumiem cywilizację łacińską i cywilizację żydowską – to ta danina była hojna i wzajemności ze strony Żydów nie spodziewałbym się w podobnej sytuacji. My Polacy z racji katolicyzmu mamy to coś co jest internacjonalistyczne: sumienie nakazujące miłować bliźniego niezależnie od tego czy bliźni to Niemiec czy Francuz czy Żyd. W cywilizacji żydowskiej trudno znaleźć mi coś podobnego: to jest jednak jakiś separatyzm kulturowy.
Ten wyłom, niezaklejone już nigdy pęknięcie pomiędzy światem polskich spraw a światem spraw żydowskich został ujawniony już po zniknięciu z kartografii Europy Rzeczpospolitej Obojga Narodów. O czym myślę? Przez 123 lata Polacy – nie szczędząc zdrowia, życia, majątku – tą niepodległość, jaką utracili chcieli odbudować poprzez powstania i insurekcje. Iluż wybitnych Polaków- jak choćby Tadeusz Kościuszko czy Joachim Lelewel albo choćby taki poeta Bohdan Rzędzianowski apelowali do społeczności żydowskiej, aby i ona – jako, że żyła razem z nami w wolnej Rzeczypospolitej – stanęła nie żałując krwi ani majątku do walki o wolność wspólnej Ojczyzny. Nie było wymaganiem Polaków, aby Żydzi porzucili wiarę swoich przodków – jak napisał bowiem wspomniany wcześniej Rzędzianowski – „Różność wiary nie przeszkodzi byś był Polakowi brat!”. To jednak nie spotkało się z odzewem ze strony społeczności żydowskiej. Ilekroć jestem w Siedlcach na ul. Berka Joselewicza myśl o tym pułkowniku z narodu żydowskiego, co stanął po polskiej stronie w czasie insurekcji kościuszkowskiej wzrusza mnie. Niemniej wiem, że to tylko wyjątek – jak napisał historyk żydowski dziejów Pułku Lekkokonnego Starozakonnego„Co tkwiło w tym człowieku, który […] nie chce porzucić munduru, chce służyć Ojczyźnie, choć dla niego i wielu innych służba ojczyźnie jest obiektywnie służba obcej sprawie i na obcej ziemi.”
Okrutnie szczere: obce sprawy na obcej ziemi.
Nie dziwi mnie oburzenie posłów polskich w II Rzeczpospolitej na żydowskie żądania autonomii narodowej w Polsce. W 1919 roku Izaaka Grünbaum zgłosił Komisji Konstytucyjnej działając w imieniu Związku Posłów Narodowości Żydowskiej propozycję autonomii w art. 113 zgodnie z którym: „Ziemie Rzeczpospolitej, zamieszkałe w przeważającej większości przez narodowości niepolskie, stanowić będą autonomiczne prowincje, które otrzymają osobne przedstawicielstwo ustawodawcze, wybierane na podstawie wyborów powszechnych, bezpośrednich, równych, tajnych i stosunkowych. Osobne ustawy określą kompetencje tych ciał ustawodawczych oraz stosunek prowincji autonomicznychdo Państwa.” Zostało to odrzucone, bo jakże mogłoby być inaczej: Polacy ponieśli ogromną ofiarę dla odzyskania niepodległości zaś ci, którzy tej ofiary nie ponieśli chcą korzystając z poświęcenia Polaków zbudować państwo w państwie.
Z takim balastem przykrej objętości wobec sprawy polskiej weszliśmy w lata odrestaurowanej Rzeczpospolitej a mimo to zachowaliśmy to wszystko, co było najlepsze w latach świetności Rzeczpospolitej Obojga Narodów: tolerancje i zgodę na szeroką autonomię narodu żydowskiego w dziedzinie kultury, szkolnictwa, prasy, języka, partii politycznych.
Mój stosunek do Żydów – to pewna generalizacja – jest taki: współczuję ich straszliwemu losowi, który ich spotkał, lecz swoje pretensje zgłaszać mogą jedynie do państwa niemieckiego, gdyż to ono odpowiada za organizację i przeprowadzenie ich zagłady. Polacy nie są i nie mogą być adresatami tych pretensji, gdyż nigdy celem jakiegokolwiek państwa polskiego nie było wyniszczenie społeczności żydowskiej. Niektórzy z Polaków mogli nie lubić Żydów i mogli mieć ku temu lepsze lub gorsze powody albo nie mieć ich wcale – to w ostateczności zakazanym nie jest – ale pomiędzy wyspą braku sympatii a wyspą eksterminacji są morza i stadia pośrednie.
Mogą też – o ile pozbędą się swojej bigoterii – podjąć się spraw, które są na pewno dla nich trudną stroną dziejów własnych czyli swoim udziałem w Zagładzie: vide: działania Judenratów i policji żydowskiej w gettach czy choćby wstydliwą sprawą Rudolfa Kastnera, którego działania faktycznie doprowadziły do zniszczenia społeczności Żydów węgierskich (450 tys. to najmniejsza z podawanych liczb dla tego casusu).
Ja ze swojej strony nie mam żadnych szczególnych powodów do posiadania sympatii do narodu żydowskiego (nie jest to równoznaczne z antypatią) a akty oskarżenia formułowane przez niektórych Żydów wobec Polaków pojawieniu się tej sympatii nie mogą sprzyjać: nawet, gdy uzasadnione to zbyt generalizujące.
Co zaś do sympatii – tak już na koniec- to zachowam bardziej w pamięci Imperium Osmanów z którymi wieki darliśmy koty a które nigdy likwidacji Polski w ramach rozbiorów nie uznało a przy okazji prezentacji ambasadorów i dyplomantów na dworze sułtana mawiano – „Poseł Lechistanu jeszcze nie przybył.”